czwartek, 17 kwietnia 2014

Świdermajer

Na przełomie XIX i XX wieku, pod Warszawą, wzdłuż nowo wybudowanej linii Kolei Nadwiślańskiej, zaczęły powstawać miejscowości-letniska, dziś tworzące dość jednorodny ciąg od Wawra (historycznego) i Anina po Otwock - tzw. Linię Otwocką. Większa część tych miejscowości tj. prócz Józefowa i Otwocka została włączona później do granic miasta Warszawy.

Niepowtarzalnym wyróżnikiem Linii Otwockiej jest jej odrębny, wywodzący się z niej i spotykany tylko (z bardzo nielicznymi wyjątkami) tutaj, styl drewnianej zabudowy letniskowej. Styl ten opracował Włoch - Michał Andriolli, który pod koniec XIX wieku wybudował nad Świdrem (na pograniczu dzisiejszego Józefowa i Otwocka) dom dla siebie oraz kilkanaście domów dla letników z Warszawy. W późniejszym czasie pojawiały się kolejne wille wzorowane na domach Andriolliego. Styl Andriolliego (inaczej także: styl nadświdrzański) nazwany został, za sprawą K. I. Gałczyńskiego, świdermajerem ("Te wille, jak wójt podaje, są w stylu 'świdermajer'" - K. I. G., "Wycieczka do Świdra"). Nazwa ta, nieco kpiąca (od drobnomieszczańskiego stylu biedermeier), przyjęła się powszechnie.

Świdermajer definiuje oddzielny sposób konstruowania ścian, elementów wiązań, wypełniania przestrzeni pomiędzy elementami konstrukcyjnymi itd, lecz dla "zwykłego śmiertelnika" wyróżnia się przede wszystkim charakterystycznym wyglądem zewnętrznym.




Wille w stylu nadświdrzańskim, czyli świdermajery, budowane były z drewna sosnowego i wzorowane bryłą na stylu szwajcarskim (tyrolskim), typowym dla alpejskich schronisk górskich. Bardzo charakterystycznymi wyróżnikami tych willi są: piętrowe werandy, bogata ornamentyka (m. in. ażurowe zdobienia werand), spiczaste zakończenia dachów oraz kolorowo malowane okiennice. Wymienione cechy zaczerpnięte zostały przede wszystkim z architektury rosyjskiej (Andriolli studiował w Rosji).



Domy w stylu świdermajer powstawały głównie w dwóch ramach czasowych, stąd też określa się ich tzw. pierwszą i drugą generację. Pierwsza generacja, znacznie staranniej wykonana i z bogatszym zdobieniem, przypada na lata 1880-1918. Druga generacja, z okresu międzywojennego, była już uboższa i słabsza.

Świdermajer to nie tylko wille, to także ich otoczenie - w stylu utrzymywane były m. in. płoty i bramy (na zdjęciu niżej widzimy charakterystyczne spiczaste zwieńczenie daszku bramy).


Świdermajery to niełatwy cel do oglądania i fotografowania. Choć można się na nie natknąć często nawet przypadkiem, wędrując bez planu ulicami Wawra, Anina, Radości, Miedzeszyna, Falenicy, Józefowa czy Otwocka, to często stoją w głębi dużych działek, bywa że mocno zarośniętych i zaniedbanych (jak i same domy). Rzadko kiedy wystawią nam się ot tak - en face i w pełnej klasie, ale i tak warto je "śledzić" - póki jeszcze są. Niestety sporo willi znika co i raz w "tajemniczych" pożarach, inne pogłębiają się w zaniedbaniu i rozpadają.








Jest jednak i druga strona medalu. W ostatnich latach pojawiły się inicjatywy wspierające styl świdermajer, zrzeszające jego miłośników i domagające się ochrony i ewidencji zabytkowych willi. Jedną z takich inicjatyw jest "Swidermajer.info" - warto zajrzeć na ich stronę internetową a także jej facebookowy odpowiednik. 
Podobnie niektórzy właściciele świdermajerowskich domów dbają o to by, zachowując cechy stylu, odnowić je i nadać im nowy blask. 


Życie kwitło niegdyś bujnie na werandach letniskowych świdermajerów, zwłaszcza że w Świdrze powstało dużo stylowych pensjonatów, a w sąsiednim Otwocku rozwinęło się uzdrowisko (dziś Świder jest częścią Otwocka).

"Dzisiaj noc taka ładna !
Księżyc chodzi z gitarą,
szulerzy na werandach
krzyczą 'kier' i 'karo'.

Tak zwana pani Luna
w króla pik patrzy chytrze.
Przegrała. Noc jak fortuna
kołem toczy się w Świdrze."
(K. I. Gałczyński, "Wille w Świdrze").




sobota, 5 kwietnia 2014

Słoneczna Italia

"Zmierzającego na zachód warszawianina wita na pierwszym przystanku z okien wagonu miły widok (...)" podaje przedwojenny przewodnik "Włochy pod Warszawą".

Zdanie to nie straciło dziś ani trochę na swojej aktualności (no może poza rozumieniem słowa 'warszawianin' - dziś zarezerwowanego bardziej dla przyjezdnych ; prawdziwy, "rdzenny" to 'warszawiak' :)). Z okien pociągów, opuszczających stolicę w kierunku Poznania, Katowic i Krakowa (przez Centralną Magistralę Kolejową), "chwilę" za Warszawą Zachodnią, uwagę przykuwają zabytkowe wille i kamienice miasta-ogrodu Włochy.

O mieście-ogrodzie było już w poście traktującym o Sadybie, podstaw koncepcji powielać więc nie ma co. Zainteresowanych zapraszam do archiwum. Skupmy się na Włochach. Status tej części Warszawy zmieniał się na przestrzeni dziejów od wsi, poprzez osadę fabryczną, samodzielne miasto, część dzielnicy Ochota po - jak obecnie - osobną dzielnicę.

Tory kolei warszawsko-wiedeńskiej dzielą miasto-ogród Włochy na dwie części - południową zwaną Starymi Włochami oraz północną - Nowe Włochy (wraz z tzw. Kolonią Wiktoryn, położoną na wschód od ciągu ulic Globusowa-Dźwigowa). W woli ścisłości zdjęcia przedstawiane niżej będą pochodziły właśnie z tego drugiego obszaru (tj. Nowe Włochy + Kolonia Wiktoryn).

Włochy, jakie znałem do tej pory, to te widziane z pociągu. Mniej więcej na wysokości stacji kolejowej Warszawa Włochy rozpoczynam bowiem zazwyczaj (kończąc na poziomie Gołąbek czasem Płochocina tudzież Grodziska Mazowieckiego czasem Korytowa w zależności od obranego kierunku), podczas porannej podróży, spożycie napoju energetyzującego w postaci Tigera lub jego tańszej hipermarketowej pochodnej, jednocześnie zerkając leniwie w okna, dopiero co rozpoczynającego się rozpędzać składu. Któraś z podróży uświadomiła mnie w końcu, że warto zawitać w ten rejon nie-pociągiem. Przyjechałem więc rowerem na wstępne rozpoznanie. A potem pieszo (tzn. też pociągiem, ale mniejsza o to), z aparatem.

Przede wszystkim, to co "uderza" we Włochach najbardziej to niesamowita ilość starych, nieotynkowanych budynków z czerwonej cegły. Chciałoby się napisać 'zabytków' - niestety patrząc po Rejestrze, oficjalnie przynajmniej, nie można tak ich nazwać (miejmy nadzieję, że sytuacja kiedyś ulegnie zmianie w pozytywnym kierunku). 







 
 
Napotkamy w Nowych Włochach także wiele charakterystycznych, mało-miasteczkowych kamienic ze sklepami "na winklu" czyli w narożnikach ulic.



Natknąć można się również na relikty drewnianej zabudowy...


 ...ale i na "nowoczesne", okazałe wille:

















W Parku Kombatantów stoi XIX-wieczny pałacyk, obecnie biblioteka...



...oraz kilkadziesiąt ławek. Nie byle jakich ławek, bo z zachowanym przedwojennym, oryginalnym i specyficznym tylko dla Warszawy wzornictwem. Niegdyś takie właśnie ławki stały w stołecznych parkach a wzór był pilnowany, by nie pojawił się w żadnym innym mieście. Obecnie zobaczyć możemy je tylko w tymże parku. Część z nich jest autentycznie przedwojenna, odrestaurowana, część zaś nowa lecz z zachowanym wzornictwem (za: "Warszawskie Włochy, wczoraj, dziś, jutro."). 


Jeśli to Wam nie wystarczy, to może przyciągną was do Włoch nazwy ulic. Czyż może bowiem nie przyprawić o uśmiech na twarzy ciąg trzech, wygiętych (zgodnie z resztą z koncepcją miasta-ogrodu), "posortowanych malejąco" uliczek: Łuki Wielkie, Łuki Małe i oczywiście... Łuczek. Jeśli jednak nawet to Was nie przekona - udajcie się na ulicę Uśmiech. Bo i taka tu jest :) Także, na wszelkie smutki i nie-smutki, długo się nie zastanawiajcie i po prostu - "lećcie" do Włoch :)

P.S.
Cała dzielnica zaskakuje jeszcze czymś. Promocją samej siebie. Jeśli "licho" Was poniesie na jej oddaloną od omawianej część, położoną przy Alei Krakowskiej - zawitajcie koniecznie do Urzędu Dzielnicy Włochy. Wszedłem tam z niczym, wyszedłem z torbą zapełnioną kilkoma książkami. Torbą też nie byle jaką, bo "Zakochaj się w Warszawie, we Włochach". Wszystko oczywiście bezpłatnie - polecam, jeśli jeszcze traficie na nakład :)