wtorek, 1 listopada 2016

Pańska skórka czyli o cmentarnych przysmakach



O regionalnym charakterze tradycji "cmentarnych przysmaków" dowiedziałem się dość późno i właściwie przez przypadek. Oczywiście biało-różową pańską skórkę, zawiniętą w papierki i sprzedawaną przy cmentarzach, kojarzyłem od dawna, choć nie pamiętam bym ją próbował za czasów dzieciństwa - nadrobiłem zaledwie kilka lat temu. Dopiero jednak wizyta w Poznaniu w Dzień Zaduszny uświadomiła mnie, że przysmak ten ma charakter ściśle warszawski - poza stolicą w zasadzie nie jest znany.

Przygotowywanie jedzenia w związku z obchodami Wszystkich Świętych oraz Dnia Zadusznego ma dalekie historyczne korzenie, powiązane m. in. z tzw. dziadami - obchodami o rodowodzie pogańskim. Tradycyjnie w domach lub bezpośrednio na grobach wyprawiano uczty, których jednym z obowiązkowych celów było zapewnienie duszom zaspokojenia głodu. Wypiekano specjalne pieczywo - zaduszkowe chlebki / bułki, różnie zwane w poszczególnych regionach kraju np. peretyczki (Ziemia Ciechanowska), powałki (Lubelszczyzna).

Pańska skórka jednak nie była początkowo powiązana z obchodami Święta Zmarłych. W zasadzie była wyrobem aptecznym - sprzedawana głównie w aptekach jako... lek przeciwkaszlowy dla dzieci. Poza aptekami można ją było dostać także jako przysmak przed kinami i w parkach. Dopiero później przeniesiona została przed cmentarze stając się typowym elementem warszawskich stoisk przedcmentarnych, zwłaszcza w okresie Wszystkich Świętych.











Jest wyrobem chałupniczym, receptury poszczególnych sprzedawców traktowane są często jak swoista tajemnica, nie mniej pierwotnie i historycznie składa się przede wszystkim z: gumy arabskiej, białka jajecznego, olejku pomarańczowego. Nazwa może być myląca - na pierwszy rzut oka kojarzy się z odniesieniem do Boga, dawniej zwana była jednak "panieńską skórką". Idąc tym tropem etymologia związana jest podobno ze skórą młodych dziewcząt o delikatności podobnej do wyrobu :)



Pańska skórka, jak już było wspomniane, poza Warszawą nie jest raczej znana. Jednakże inne regiony Polski mają często swoje odpowiedniki cmentarnych przysmaków - w Poznaniu w okresie Wszystkich Świętych zobaczyć można przed bramami cmentarzy rury poznańskie (ciastko z ciasta piernikowego na miodzie), w Krakowie - miodek turecki (skarmelizowany cukier z orzechami o posmaku miodowym), na Lubelszczyźnie - szczypki (cukrowa słodycz przypominająca z wyglądu szczapę drewna). Także za granicą zdarzają się typowe przysmaki zaduszkowe. I tak w Meksyku wypiekają "pan de muerto" - chleb zmarłych w kształcie... czaszek lub królików, dekorowany lukrem. Hiszpańska Katalonia natomiast ma swoje "panellets" - słodkie kulki z batatów, migdałów i pestek pinii, Szwajcaria zaś - "totebeinli" czyli ciasteczka orzechowe w kształcie kosteczek zmarłych. Listę zamykają Stany Zjednoczone z jabłkami obtaczanymi w syropie cukrowym.

Z pańską skórką bywa różnie - niekiedy trafi się twarda jak kamień, czasami miękka i łatwa do zjedzenia, choć z pewnością potrafi zalepić usta :) Nie mniej - obowiązkowo przynajmniej raz spróbować trzeba! :) Zwłaszcza, że możemy być z niej dumni - jako jedyny "przysmak cmentarny" w Polsce wpisana została w 2008 roku na Listę Produktów Tradycyjnych Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi województwa mazowieckiego.


Rozważając o pańskiej skórce, nie zapomnijmy oczywiście w okresie Zaduszkowym o najważniejszym. Przed lub po konsumpcji pójdźmy więc odmówić modlitwę i zapalić na grobach znicze, które w dzisiejszych czasach ewoluowały nawet do postaci LED... Choć z drugiej strony przecież tradycyjny znicz też jest formą ewolucji - zaczynaliśmy wszakże wieki temu od ognisk, palonych na mogiłach by ogrzać dusze, chronić je przed złymi mocami i wskazywać zmarłym drogę. Przede wszystkim liczy się jednak pamięć, na której to znak dziś palimy "światełka" (niezależnie już od technologii). 



piątek, 28 października 2016

Osiedle Ostrobramska

W widłach ulic Grochowskiej i Ostrobramskiej, niedaleko obecnego Węzła Marsa, ulokowało się pod koniec lat 70-tych Osiedle Ostrobramska. W kolejnej dekadzie zwane było także osiedlem "Gocław przy Trasie" - nazwa ta nie utrwaliła się jednak i nie została oficjalnie przyjęta. Osiedle zajmuje teren dawnej osady Witolin (inaczej: Grochów VII), powstałej niegdyś wskutek podziału tzw. dóbr skaryszewskich.

Przygodny wędrowiec może tu zawitać skuszony wapiennymi rzeźbami, które nieco przyszarzoną bielą ściągają wzrok, gdy przemierza się chodnik lub całkiem przyjemną, jeszcze nową w świadomości ścieżkę rowerową na przeciwko "Promenady". Tak też stało się ze mną - trzeba było sprawę wybadać, przerwać testowanie asfaltowej trasy i skręcić na przyosiedlowe murawy :)




Wg rozmaitych źródeł - autorami rzeźb są studenci ASP, a same rzeźby stanęły tu również w latach 70-tych minionego wieku. Poza tym faktem, ciężko niestety natrafić na jakiekolwiek inne informacje o nich. Interpretacja dzieł pozostaje więc do domysłu własnego, jednakże jedno trzeba przyznać - urozmaicają przestrzeń, a ich rozlokowanie w przeróżnych punktach osiedla (bywają mocno ukryte wśród drzew i krzaków) daje namiastkę poszukiwania "skarbów" :)
















 
Osiedle, mimo swojej - typowej dla tamtych lat - jednolitej "monumentalności", komponuje się w terenie wcale nieźle. Rozmach połączono ze sporą ilością zieleni - do spacerów mamy zielone pagórki, a nawet fragment sosnowego lasku - zachowany celowo w czasie budowy osiedla, stanowi dziś jego egzotyczne przyrodnicze dopełnienie.


Na płd-wsch. krańcu osiedla warto przyjrzeć się Sanktarium Matki Bożej Ostrobramskiej. Obok interesującego architektonicznie kościoła stoi krzyż z przeplatanymi dłońmi, przywołujący datę Chrztu Polski.





















Teren należący do Sanktuarium skrywa zabytkową kapliczkę - figurkę Matki Bożej z 1933 roku. Ufundowana przez Franciszka Bilskiego, mieszkańca Grochowa, stała niegdyś na jego prywatnej posesji jako patriotyczny symbol zwycięstwa Odsieczy Wiedeńskiej. Kapliczkę wykonał Z. Krynicki - właściciel pracowni na Podwalu, jak głosi napis na cokole.


Patriotyczne wartości mieszkańców nie rozpłynęły się wraz z czasem - choć w nowoczesnej formie i zestawieniu z warszawskimi barwami klubowymi (lokalny patriotyzm też się liczy :)), w tradycyjny lecz nierażący sposób ozdabiają podwórka, wyciągając je nieco z betonowo-asfaltowej szarości :)


Od rzeźb przygoda się zaczęła, na rzeźbach się kończy. Czas opuścić Osiedle Ostrobramska, niestety z "prezentem" na tylnym kole - elementem ryzyka-niespodzianki, jaka zdarza się rowerzystom skracającym sobie drogę przez trawnik :P Na szczęście zaczęło akurat padać, chyba więc samo się zmyje... Ale, ale. W pamięci na koniec zostać miały rzeźby, a nie... no. Tak więc rzeźbowym akcentem wśród zielonych pagórków wydostajemy się znów na ulicę Ostrobramską :)






poniedziałek, 6 czerwca 2016

Bukowińska i Potoki - cz. 2: Potoki

Wspominane w pierwszej części artykułu Osiedle Skocznia od wschodu ograniczone jest zielonym "urwiskiem" Skarpy Warszawskiej. Na pozór krzaczasty i niedostępny teren przecinają malownicze ścieżki, które bezpośrednio z osiedla prowadzą nas w zupełnie inny świat. Po chwili wędrówki wyłaniają nam się bowiem... wiejskie drewniane i ceglane chałupy z kwiecistymi ogrodami, rodem z dawnych mazowieckich wiosek. Co się stało? Oglądamy się niepewnie za siebie, czy aby dziura w czasoprzestrzeni nie przeniosła nas nagle o dziesiątki kilometrów i lat. Ale nie... z tyłu, ponad bujną roślinnością i gruntową ścieżką sterczą dalej bloki Osiedla Skocznia, z których przed momentem wyszliśmy. Stoimy jak wryci by po chwili ruszyć dalej, coś nas pcha w głąb tego magicznego zakątka i każe sprawdzić co ukaże się za kolejnymi zakrętami tajemniczej drogi.



   

Ten magiczny świat to relikt wioski Potoki. Wieś ta istniała tutaj od XIX wieku i - co ciekawe - prawie bez szwanku przetrwała aż do końca II Wojny. Po wojnie jednak skazano ją na tzw. śmierć techniczną poprzez zakaz remontu domów. 

Kierując się cały czas w linii spadku skarpy, dochodzimy do prostopadłej do nas gruntowej ulicy Jaśminowej. W kierunku południowym doprowadzi nas ona do skrzyżowania z również gruntowymi ulicami: Bocheńską i Potoki (w Bocheńską warto wejść, o ile teraz właśnie nią tutaj nie przyszliśmy, bo wariantów zejścia ze skarpy w omawiany rejon jest kilka - nie mniej każdy jednak powinien nas wyprowadzić na Jaśminową). To skrzyżowanie stanowi centrum dawnej wioski. Krajobraz jest sielankowy a zarazem magiczny i kontrastowy. Z jednej strony połacie łąk, tuż przy nas zabytkowe wiejskie chaty. W drugim kierunku horyzont zamyka zielona skarpa, na której wyrasta wielkomiejskie osiedle. Gdyby nie patrzeć w stronę skarpy i skupić się na najbliższym otoczeniu, zapachach, ludziach, którzy krzątają się przy swoich gospodarstwach - poczulibyśmy się jak na prawdziwych agrowczasach, nie opuszczając przy tym granic Warszawy :) 










W ramach dygresji dopowiem, że pierwszy raz w tą okolicę trafiłem niegdyś nocą podczas rowerowej tzw. Nocnej Masy Krytycznej. Nie znając wtedy ów terenów niechcący poprowadziłem wraz ze znajomym peleton w gruntową ciemną drogę. Przekleństw za nami nie było końca, ale i radości dużo gdy udało się w końcu wyjechać na oświetlony asfalt Alei Wilanowskiej :) Żeby za nudno nie było, nawierzchnia była akurat po obfitych opadach..

Przy samej ulicy Potoki uwagę przykuwa dworek pod numerem 5. Niestety, w dość przykrym stanie.


Za to w lepiej zachowanym domu pod nr 7 prezentuje nam się kapliczka z rodzaju tzw. kapliczek fasadowych.





Po przeciwnej stronie ulicy, bliżej jej końca, niepokoi budowa nowoczesnego osiedla Potoki Residence. Na szczęście jednak nie może powstać tu nic wielkiego i gmaszystego - stoimy bowiem w Warszawskim Obszarze Chronionego Krajobrazu, co narzuca deweloperom pewne ograniczenia.

Warto przespacerować się całą główną osią wsi na linii południe-północ, od Alei Wilanowskiej do ulicy Idzikowskiego, dodatkowo zbaczając we wspomnianą wcześniej ulicę Bocheńską. Idąc w kierunku północnym, po wschodniej stronie dopełnia naszą mazowiecką sielankę kolejny relikt - zielony, uroczy gołębnik.


Na wiosnę okolica uraczy nas dodatkowo kolorową przyrodą.






Warto poświęcić słoneczne popołudnie na spacer Potokami, Jaśminową i Bocheńską. Wrócimy stąd do domów zapewne z lekką zazdrością, że mieszkańcy "Skoczni" mają taką sielankę na wyciągnięcie ręki, ot choćby na spacer z psem :) Ale wrócimy też pełni wrażeń ze wszystkich zmysłów, bowiem i widoki i zapachy i odgłosy dalekie tu są od znanych nam z miejskiego zgiełku :)












piątek, 29 kwietnia 2016

Bukowińska i Potoki - cz. 1: Bukowińska

Ulica Bukowińska przez długi czas była dla mnie tylko szybkim łącznikiem rowerowym, prowadzącym w kierunku Ursynowa. W zasadzie wspominam tutaj głównie o jej nowszej części, określanej początkowo jako Nowobukowińska - powstała ona jako przedłużenie al. KEN na północ tworząc połączenie z ulicą Puławską. Choć moją uwagę przykuwało przy niej kilka obiektów, dotąd mijałem je zawsze spiesząc do ursynowskiej arterii KEN. Trzeba było to kiedyś zmienić.

Skręciłem z Bukowińskiej na wschód, wkraczając w Osiedle Skocznia, a dokładniej w duży pas zieleni pomiędzy 10 i 18-piętrowymi blokami z lat 60-tych XX wieku. Zieleń stanowi dużą część tegoż osiedla, co wiosną przyjemnie się komponuje, nawet z wysoką blokową zabudową.


 Osiedle jest swoistą mieszanką architektoniczną. Bloki bynajmniej nie są jednolite, w dodatku w sąsiedztwie zabudowy PRL-owskiej wyrosły pojedyncze budynki z lat 90-tych i późniejszych. Jednym z nich jest tzw. Dom Morski, ciekawie wpisujący się w otocznie swoją półokrągłą bryłą. Przypomina mi trochę Chartowo Tower z poznańskich Ratajów, w nieco mniejszej wersji.





















W pobliżu osiedla, przy złączeniu starej i nowej części ulicy Bukowińskiej, uwagę zwraca zielony pagórek z dziwną "altanką". Intuicja podpowiada, że przydałby się tam jeszcze dzwon.. Ta "altanka" to tzw. stupa - prostsza wersja buddyjskiej pagody.



Wisiał w niej japoński dar dla Warszawy - Dzwon Pokoju. Podobny dostało 50 miast świata - następnie równolegle w tych miastach, przy dzwonach, odbywały się uroczystości upamiętniające wybuch II Wojny Światowej oraz Światowy Dzień Pokoju. Niestety dzwon skradziono w 2002 roku. Nie odnalazł się, ale w zeszłym roku sprowadzono z Japonii replikę dzwonu, jednocześnie postanawiając o zmianie jego lokalizacji - obecnie znajduje się on przy Służewskim Domu Kultury (ul. Bacha), pod nową pagodą.

Z osiedla warto wydostać się na północ ulicą Cieszyńską by znaleźć się w mini-willowej "dzielnicy", którą stanowią ulice Czerniowiecka i Ikara. Krajobraz już inny, wielbiciele modernizmu i ładnych ogrodów znajdą tu z pewnością coś dla siebie. Do tego gratis ławki z widokiem ze skarpy :) Warto tu przybyć zwłaszcza wiosną, w porze kwitnięcia.




Wróćmy do Bukowińskiej, do jej południowej części. Tu króluje już nowoczesność w pełnym rozmiarze (choć nie tylko, o czym później się przekonamy). Pierwszym wpadającym do oczu budynkiem jest apartamentowiec o wdzięcznej nazwie: Rezydencja Pod Orłem.


Jak Pod Orłem no to musi być i Orzeł!





















...tylko co to właściwie jest i co tu robi? Pokaźna kolumna, pasująca w wyobraźni bardziej do reprezentacyjnych placów miasta, stoi pośród nowoczesnej zabudowy, z dala od głównych ulic. Coś tu na pierwszy rzut oka (a nawet na drugi) nie gra.

Teorii związanych z historią kolumny jest wiele, najbardziej przekonująca wydaje się jednak ta iż jest ona pomnikiem ofiar epidemii, jaka dotknęła mieszkańców dawnych tutejszych wsi - Szop Polskich, Szop Niemieckich oraz Potoków i pochodzi z XIX wieku. Ofiary pochowane były właśnie pod nią, ale zwłoki na początku XX wieku zostały stąd przeniesione. Oczywiście wtedy nie było orła na czubku, tylko krzyż. Niszczejąca kolumna doczekała się rewitalizacji w latach 70-tych i prawdopodobnie wtedy pojawił się na niej orzeł. Co ciekawe jest to francuski (napoleoński) wizerunek orła - ze skrzydłami zwróconymi ku dołowi. Kolejnej odnowy kolumny dokonał właściciel Rezydencji Pod Orłem, dzięki czemu możemy oglądać ją w obecnym stanie.

W sąsiedztwie kolumny znajduje się kompleks budynków Mokotów Plaza I i Mokotów Plaza II. Choć przytłaczające rozmachem (do głębi osiedla ledwo dochodzi słońce..) - trzeba przyznać, że robią wrażenie i jest w nich coś przyciągającego wzrok. Taki trochę "bukowiński Manhattan".





Tymczasem po drugiej stronie ulicy Bukowińskiej czas nie pognał tak do przodu...









 








To nie koniec kontrastów i ciekawych miejsc, jakimi może zaskoczyć nas okolica ulicy Bukowińskiej i Osiedla Skocznia. Wystarczy przejść przez owe osiedle i zamiast na Bukowińską, wyjść w drugą stronę - na opadającą ze skarpy ścieżkę, która wśród zieleni zaprowadzi nas w jeszcze inny świat. Ale o tym w części 2-giej :)