piątek, 10 lutego 2017

Płocka - historia jednej ulicy

Coś w tym jest, że najtrudniej wybrać się z aparatem we własne okolice - najczęściej jako cele zwiedzania pojawiają się w głowie miejsca mniej lub bardziej, ale jednak odległe. Pewnie więc nie przypadkiem o bliskiej od zawsze, rodzinnej ulicy przyszło mi do głowy pisać dopiero niedawno... Kierując się jednak ideą: lepiej późno niż wcale, wyruszmy na pasjonującą (mam nadzieję) opowieść o Płockiej :)

Przygodę z Płocką warto rozpocząć na samym jej początku - przy ulicy Kasprzaka. Dziś rejon ten kojarzy się przede wszystkim z budową drugiej linii metra (strach pomyśleć jak zmieni te okolice...), jednakże i bez podziemnej kolejki jest tu dużo niebanalnych kontrastów. Oto bowiem, już przy pierwszych numerach Płockiej, stajemy na styku nowoczesnego budownictwa z wciąż żywą historią przedwojennych kamienic.





Prawdziwą gratkę Płockiej i świadectwo jej bogatej przeszłości spotykamy niedaleko - pod numerem 9/11. Wyłania się nam tu znienacka pałacyk magnacki... no prawie, ale urodą dzielnie mu dorównuje :) Dworkowo-klasycystyczny budynek to willa Emila Kowalskiego, prężnego przedsiębiorcy, który w latach 20-tych minionego wieku prowadził na tej działce garbarnię. Przed wojną miejsce to słynęło z produkcji znakomitej jakości skóry.


















Praktycznie tuż obok, przy Płockiej 13, widzimy dawną wytwórnię płyt gramofonowych z lat 30-tych. Była to filia niemieckiego "Odeonu", w naszym kraju działająca jako Polskie Zakłady Fonograficzne. Płyty wytwarzała także po wojnie. Obecnie budynek mieści Narodowe Centrum Kultury.


O ile nieparzysta strona Płockiej na tym odcinku zajęta jest w dużej mierze zabudową przedwojenną, o tyle po drugiej stronie ulicy widzimy osiedle "Skierniewicka" z lat 70-tych. Pomimo, że powstało w obecnie krytykowanych latach PRL-u, przyznać należy iż w przeciwieństwie do nowoczesnych, zamkniętych osiedli XXI wieku, które zabierają dla siebie bez skrupułów publiczną przestrzeń (spróbujcie pochodzić po Białołęce czy nowszej części Ursynowa na "azymut", bez mapy i dostać się gdziekolwiek bez skakania przez ogrodzenia), wyróżnia się przejrzystym układem, ogólnodostępnymi placami zabaw dla dzieci oraz niemałą ilością zieleni, wśród której każdy może pospacerować czy posiedzieć na ławce.



Począwszy od skrzyżowania z Wolską, w kierunku północnym, daje o sobie znać przy Płockiej słynna robotnicza Wola. Okolica ta przed wojną słynęła z fabryk i fabryczek, podobnie jak cała dzielnica. Niestety, niemieckie zbrodnie podczas Powstania Warszawskiego, przemieszały historię robotniczą z akcentami bardzo tragicznymi. Choć z dumą wspominać można, że to z rogu Wolskiej i Płockiej wyjechały pierwsze traktory "Ursusa" (tak, tak, to tutaj mieściły się zakłady, które w późniejszych latach znamy z ursuskiej lokalizacji :)), to nie można zapominać iż na terenie tutejszej fabryki Niemcy dokonali masowych zbrodni na mieszkańcach Woli.

Za ulicą Wolską, po zachodniej stronie Płockiej, wznosi się osiedle "Młynów II" (wczesne lata 50-te). Przyciąga wzrok socrealistyczną architekturą - pseudo-renesansowe attyki (rzadkie w Warszawie) i wielkie bramy sprawiają, że osiedle nie jest tak szare jak mogłoby to wynikać z koloru elewacji :) Nazwa Młynów pochodzi od, uwaga... młynów! ;P Istotnie, w XIX wieku horyzont zamykały tutaj sielskie ogrody, sady i młyny.








Za bramami Płockiej można znaleźć niekiedy przedwojenne skarby...



Oto kolejna przedwojenna kamienica, datowana na 1924 rok. Z inicjałów PHK deszyfrujemy właścicieli nieruchomości - byli to Piotr i Helena Kalinowscy. Tutaj, przy Płockiej 27a, prócz kamieniczki stały kiedyś należące do tych samych właścicieli zabudowania gospodarcze - była stajnia, szopa, murowana ubikacja... A tuż za kamienicą odnaleźć możemy ceglane mury dawnej Fabryki Piór Stalowych "Konrad Wasilewski". Produkowano w niej m. in. stalówki, pióra, spinacze. Choć fabryka pod tą nazwą działała w tym miejscu od roku 1927, to jednak jest bardzo prawdopodobne, że zabudowania fabryczne pochodzą jeszcze z XIX wieku.

 
Po przeciwnej stronie Płockiej, tym razem nawet bez przechodzenia przez bramę, rzucają się w oczy kolejne fabryczne ruiny. Ten kolejny relikt robotniczej Woli to pozostałości Zakładów Kotlarskich i Mechanicznych "W. i M. Dmochowscy" z 1917 roku. Produkowano w nich m. in. kotły parowe oraz urządzenia dezynfekcyjne.


Ozdobą omawianego odcinka Płockiej są niewątpliwie bramy do przedwojennych kamienic. Uważne oko, przy niespiesznym spacerze Płocką, z pewnością uchwyci dekoracyjne elementy krat oraz małe dzieła sztuki - odboje, chroniące bramy przed zniszczeniem przez powozy :)





Jeszcze jednym budynkiem przy Płockiej, na który warto zwrócić uwagę, jest dawny budynek Szpitala Wolskiego. W zasadzie powstał pierwotnie (przełom lat 20-tych i 30-tych) jako sierociniec dla żydowskich dzieci. Później przejęty przez Szpital Wolski, który przeprowadził się tutaj z ulicy Wolskiej. Aktualnie znajduje się w budynku Instytut Gruźlicy i Chorób Płuc.



Niestety, podobnie jak wiele miejsc na Woli, również to powiązane jest z tragedią niemieckich zbrodni - 5 sierpnia 1944 zabito tutaj wielu pracowników i pacjentów szpitala. O wydarzeniu przypomina Pomnik Szpitala Wolskiego wraz z Głazem Powstańczej Służby Zdrowia - oba obiekty na rogu Płockiej i Górczewskiej.


Najbardziej północny odcinek Płockiej - między Górczewską a Obozową - miał kiedyś inny przebieg. Płocka nie skręcała na płn.-wsch. jak obecnie, lecz "szła" prosto (nie docierając do Obozowej). Pierwotny przebieg Płockiej pamięta przedwojenna kamienica na płn.-zach. rogu Płockiej i Górczewskiej. Już na pierwszy rzut oka stoi nieco na opak... I jest to prawda - elewacja, która obecnie jest skierowana na Płocką, w rzeczywistości stanowi tylną ścianę kamienicy.

Co jeszcze znajdziemy przy Płockiej? Pojęcie "wszystko" zdradziłoby osobisty stosunek autora do tej okolicy... Ale ale. Mamy tu nawet (wszakże w środku miasta!) drzewo iglaste oraz wolskie robotnicze bistro :)



Swoją drogą jeśli już przy osobistych wstawkach jesteśmy.. Niegdyś w wagonie Warsu pociągu Poznań-Warszawa podczas rozmowy z przypadkowym pasażerem dowiedziałem się, że przed laty miał dziewczynę z Płockiej. Idealnym dopełnieniem był fakt iż ów pan pochodził z... Płocka ;P Jakiś czas później trafiłem w innym pociągu tym razem na dziewczynę mieszkającą na Płockiej. Wyjaśnienia mogą być dwa: albo świat nie jest jednak tak wielki, albo wszystkie drogi prowadzą na Płocką :) Ale odpowiedź na to pytanie pozostawiam już Wam we własnym zakresie :)


wtorek, 1 listopada 2016

Pańska skórka czyli o cmentarnych przysmakach



O regionalnym charakterze tradycji "cmentarnych przysmaków" dowiedziałem się dość późno i właściwie przez przypadek. Oczywiście biało-różową pańską skórkę, zawiniętą w papierki i sprzedawaną przy cmentarzach, kojarzyłem od dawna, choć nie pamiętam bym ją próbował za czasów dzieciństwa - nadrobiłem zaledwie kilka lat temu. Dopiero jednak wizyta w Poznaniu w Dzień Zaduszny uświadomiła mnie, że przysmak ten ma charakter ściśle warszawski - poza stolicą w zasadzie nie jest znany.

Przygotowywanie jedzenia w związku z obchodami Wszystkich Świętych oraz Dnia Zadusznego ma dalekie historyczne korzenie, powiązane m. in. z tzw. dziadami - obchodami o rodowodzie pogańskim. Tradycyjnie w domach lub bezpośrednio na grobach wyprawiano uczty, których jednym z obowiązkowych celów było zapewnienie duszom zaspokojenia głodu. Wypiekano specjalne pieczywo - zaduszkowe chlebki / bułki, różnie zwane w poszczególnych regionach kraju np. peretyczki (Ziemia Ciechanowska), powałki (Lubelszczyzna).

Pańska skórka jednak nie była początkowo powiązana z obchodami Święta Zmarłych. W zasadzie była wyrobem aptecznym - sprzedawana głównie w aptekach jako... lek przeciwkaszlowy dla dzieci. Poza aptekami można ją było dostać także jako przysmak przed kinami i w parkach. Dopiero później przeniesiona została przed cmentarze stając się typowym elementem warszawskich stoisk przedcmentarnych, zwłaszcza w okresie Wszystkich Świętych.











Jest wyrobem chałupniczym, receptury poszczególnych sprzedawców traktowane są często jak swoista tajemnica, nie mniej pierwotnie i historycznie składa się przede wszystkim z: gumy arabskiej, białka jajecznego, olejku pomarańczowego. Nazwa może być myląca - na pierwszy rzut oka kojarzy się z odniesieniem do Boga, dawniej zwana była jednak "panieńską skórką". Idąc tym tropem etymologia związana jest podobno ze skórą młodych dziewcząt o delikatności podobnej do wyrobu :)



Pańska skórka, jak już było wspomniane, poza Warszawą nie jest raczej znana. Jednakże inne regiony Polski mają często swoje odpowiedniki cmentarnych przysmaków - w Poznaniu w okresie Wszystkich Świętych zobaczyć można przed bramami cmentarzy rury poznańskie (ciastko z ciasta piernikowego na miodzie), w Krakowie - miodek turecki (skarmelizowany cukier z orzechami o posmaku miodowym), na Lubelszczyźnie - szczypki (cukrowa słodycz przypominająca z wyglądu szczapę drewna). Także za granicą zdarzają się typowe przysmaki zaduszkowe. I tak w Meksyku wypiekają "pan de muerto" - chleb zmarłych w kształcie... czaszek lub królików, dekorowany lukrem. Hiszpańska Katalonia natomiast ma swoje "panellets" - słodkie kulki z batatów, migdałów i pestek pinii, Szwajcaria zaś - "totebeinli" czyli ciasteczka orzechowe w kształcie kosteczek zmarłych. Listę zamykają Stany Zjednoczone z jabłkami obtaczanymi w syropie cukrowym.

Z pańską skórką bywa różnie - niekiedy trafi się twarda jak kamień, czasami miękka i łatwa do zjedzenia, choć z pewnością potrafi zalepić usta :) Nie mniej - obowiązkowo przynajmniej raz spróbować trzeba! :) Zwłaszcza, że możemy być z niej dumni - jako jedyny "przysmak cmentarny" w Polsce wpisana została w 2008 roku na Listę Produktów Tradycyjnych Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi województwa mazowieckiego.


Rozważając o pańskiej skórce, nie zapomnijmy oczywiście w okresie Zaduszkowym o najważniejszym. Przed lub po konsumpcji pójdźmy więc odmówić modlitwę i zapalić na grobach znicze, które w dzisiejszych czasach ewoluowały nawet do postaci LED... Choć z drugiej strony przecież tradycyjny znicz też jest formą ewolucji - zaczynaliśmy wszakże wieki temu od ognisk, palonych na mogiłach by ogrzać dusze, chronić je przed złymi mocami i wskazywać zmarłym drogę. Przede wszystkim liczy się jednak pamięć, na której to znak dziś palimy "światełka" (niezależnie już od technologii). 



piątek, 28 października 2016

Osiedle Ostrobramska

W widłach ulic Grochowskiej i Ostrobramskiej, niedaleko obecnego Węzła Marsa, ulokowało się pod koniec lat 70-tych Osiedle Ostrobramska. W kolejnej dekadzie zwane było także osiedlem "Gocław przy Trasie" - nazwa ta nie utrwaliła się jednak i nie została oficjalnie przyjęta. Osiedle zajmuje teren dawnej osady Witolin (inaczej: Grochów VII), powstałej niegdyś wskutek podziału tzw. dóbr skaryszewskich.

Przygodny wędrowiec może tu zawitać skuszony wapiennymi rzeźbami, które nieco przyszarzoną bielą ściągają wzrok, gdy przemierza się chodnik lub całkiem przyjemną, jeszcze nową w świadomości ścieżkę rowerową na przeciwko "Promenady". Tak też stało się ze mną - trzeba było sprawę wybadać, przerwać testowanie asfaltowej trasy i skręcić na przyosiedlowe murawy :)




Wg rozmaitych źródeł - autorami rzeźb są studenci ASP, a same rzeźby stanęły tu również w latach 70-tych minionego wieku. Poza tym faktem, ciężko niestety natrafić na jakiekolwiek inne informacje o nich. Interpretacja dzieł pozostaje więc do domysłu własnego, jednakże jedno trzeba przyznać - urozmaicają przestrzeń, a ich rozlokowanie w przeróżnych punktach osiedla (bywają mocno ukryte wśród drzew i krzaków) daje namiastkę poszukiwania "skarbów" :)
















 
Osiedle, mimo swojej - typowej dla tamtych lat - jednolitej "monumentalności", komponuje się w terenie wcale nieźle. Rozmach połączono ze sporą ilością zieleni - do spacerów mamy zielone pagórki, a nawet fragment sosnowego lasku - zachowany celowo w czasie budowy osiedla, stanowi dziś jego egzotyczne przyrodnicze dopełnienie.


Na płd-wsch. krańcu osiedla warto przyjrzeć się Sanktarium Matki Bożej Ostrobramskiej. Obok interesującego architektonicznie kościoła stoi krzyż z przeplatanymi dłońmi, przywołujący datę Chrztu Polski.





















Teren należący do Sanktuarium skrywa zabytkową kapliczkę - figurkę Matki Bożej z 1933 roku. Ufundowana przez Franciszka Bilskiego, mieszkańca Grochowa, stała niegdyś na jego prywatnej posesji jako patriotyczny symbol zwycięstwa Odsieczy Wiedeńskiej. Kapliczkę wykonał Z. Krynicki - właściciel pracowni na Podwalu, jak głosi napis na cokole.


Patriotyczne wartości mieszkańców nie rozpłynęły się wraz z czasem - choć w nowoczesnej formie i zestawieniu z warszawskimi barwami klubowymi (lokalny patriotyzm też się liczy :)), w tradycyjny lecz nierażący sposób ozdabiają podwórka, wyciągając je nieco z betonowo-asfaltowej szarości :)


Od rzeźb przygoda się zaczęła, na rzeźbach się kończy. Czas opuścić Osiedle Ostrobramska, niestety z "prezentem" na tylnym kole - elementem ryzyka-niespodzianki, jaka zdarza się rowerzystom skracającym sobie drogę przez trawnik :P Na szczęście zaczęło akurat padać, chyba więc samo się zmyje... Ale, ale. W pamięci na koniec zostać miały rzeźby, a nie... no. Tak więc rzeźbowym akcentem wśród zielonych pagórków wydostajemy się znów na ulicę Ostrobramską :)






poniedziałek, 6 czerwca 2016

Bukowińska i Potoki - cz. 2: Potoki

Wspominane w pierwszej części artykułu Osiedle Skocznia od wschodu ograniczone jest zielonym "urwiskiem" Skarpy Warszawskiej. Na pozór krzaczasty i niedostępny teren przecinają malownicze ścieżki, które bezpośrednio z osiedla prowadzą nas w zupełnie inny świat. Po chwili wędrówki wyłaniają nam się bowiem... wiejskie drewniane i ceglane chałupy z kwiecistymi ogrodami, rodem z dawnych mazowieckich wiosek. Co się stało? Oglądamy się niepewnie za siebie, czy aby dziura w czasoprzestrzeni nie przeniosła nas nagle o dziesiątki kilometrów i lat. Ale nie... z tyłu, ponad bujną roślinnością i gruntową ścieżką sterczą dalej bloki Osiedla Skocznia, z których przed momentem wyszliśmy. Stoimy jak wryci by po chwili ruszyć dalej, coś nas pcha w głąb tego magicznego zakątka i każe sprawdzić co ukaże się za kolejnymi zakrętami tajemniczej drogi.



   

Ten magiczny świat to relikt wioski Potoki. Wieś ta istniała tutaj od XIX wieku i - co ciekawe - prawie bez szwanku przetrwała aż do końca II Wojny. Po wojnie jednak skazano ją na tzw. śmierć techniczną poprzez zakaz remontu domów. 

Kierując się cały czas w linii spadku skarpy, dochodzimy do prostopadłej do nas gruntowej ulicy Jaśminowej. W kierunku południowym doprowadzi nas ona do skrzyżowania z również gruntowymi ulicami: Bocheńską i Potoki (w Bocheńską warto wejść, o ile teraz właśnie nią tutaj nie przyszliśmy, bo wariantów zejścia ze skarpy w omawiany rejon jest kilka - nie mniej każdy jednak powinien nas wyprowadzić na Jaśminową). To skrzyżowanie stanowi centrum dawnej wioski. Krajobraz jest sielankowy a zarazem magiczny i kontrastowy. Z jednej strony połacie łąk, tuż przy nas zabytkowe wiejskie chaty. W drugim kierunku horyzont zamyka zielona skarpa, na której wyrasta wielkomiejskie osiedle. Gdyby nie patrzeć w stronę skarpy i skupić się na najbliższym otoczeniu, zapachach, ludziach, którzy krzątają się przy swoich gospodarstwach - poczulibyśmy się jak na prawdziwych agrowczasach, nie opuszczając przy tym granic Warszawy :) 










W ramach dygresji dopowiem, że pierwszy raz w tą okolicę trafiłem niegdyś nocą podczas rowerowej tzw. Nocnej Masy Krytycznej. Nie znając wtedy ów terenów niechcący poprowadziłem wraz ze znajomym peleton w gruntową ciemną drogę. Przekleństw za nami nie było końca, ale i radości dużo gdy udało się w końcu wyjechać na oświetlony asfalt Alei Wilanowskiej :) Żeby za nudno nie było, nawierzchnia była akurat po obfitych opadach..

Przy samej ulicy Potoki uwagę przykuwa dworek pod numerem 5. Niestety, w dość przykrym stanie.


Za to w lepiej zachowanym domu pod nr 7 prezentuje nam się kapliczka z rodzaju tzw. kapliczek fasadowych.





Po przeciwnej stronie ulicy, bliżej jej końca, niepokoi budowa nowoczesnego osiedla Potoki Residence. Na szczęście jednak nie może powstać tu nic wielkiego i gmaszystego - stoimy bowiem w Warszawskim Obszarze Chronionego Krajobrazu, co narzuca deweloperom pewne ograniczenia.

Warto przespacerować się całą główną osią wsi na linii południe-północ, od Alei Wilanowskiej do ulicy Idzikowskiego, dodatkowo zbaczając we wspomnianą wcześniej ulicę Bocheńską. Idąc w kierunku północnym, po wschodniej stronie dopełnia naszą mazowiecką sielankę kolejny relikt - zielony, uroczy gołębnik.


Na wiosnę okolica uraczy nas dodatkowo kolorową przyrodą.






Warto poświęcić słoneczne popołudnie na spacer Potokami, Jaśminową i Bocheńską. Wrócimy stąd do domów zapewne z lekką zazdrością, że mieszkańcy "Skoczni" mają taką sielankę na wyciągnięcie ręki, ot choćby na spacer z psem :) Ale wrócimy też pełni wrażeń ze wszystkich zmysłów, bowiem i widoki i zapachy i odgłosy dalekie tu są od znanych nam z miejskiego zgiełku :)