poniedziałek, 22 czerwca 2015

Mon Coteau czyli... Morskie Oko

Z francuskiego jednak - "Moje Wzgórze". Tym, którzy z językiem francuskim styczność mieli, wymowa tej nazwy skojarzy się zapewne od razu z dzielnicą Mokotów - i słusznie, ale tylko poniekąd. Choć tytułowa nazwa powstała w XVIII wieku, Mokotów rodowód ma starszy i etymologicznie wywodzi się od imienia Mokot, niegdysiejszego właściciela / dzierżawcy tych ziem. Przytoczone określenie jest wtórne do nazwy wsi Mokotowo (a więc poprzednika dzielnicy), być może miało do niej nawiązywać, ale z pewnością nie stanowi jej nazewniczej genezy. Czym więc jest Mon Coteau ?

Otóż w rejonie skrzyżowania ulic Puławskiej i Dworkowej, na skarpie a także poniżej niej, rozciągał się w XVIII wieku park, a w zasadzie założenie pałacowo-ogrodowe Lubomirskich. Jako "Mon Coteau" ochrzciła go Izabela z Czartoryskich Lubomirska. W ramach założenia wybudowano także pałacyk, dziś nazywany Pałacem Szustra, choć do czasów tegoż nabywcy (wiek XIX) pałac zdążył już kilkukrotnie zmienić właścicieli, ucierpieć w wyniku działań zbrojnych oraz zmienić architektoniczny styl. Do neogotyckiego pałacyku (dziś siedziba Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego), stojącego na samym skraju Skarpy Warszawskiej, doprowadzi nas dziś m. in. niewielka uliczka Morskie Oko.














Jeśli już o Morskim Oku mowa to dziś właśnie pozostałości owego założenia pałacowo-parkowego oglądać możemy w postaci Parku Morskie Oko. Na myśl przychodzi nam zapewne tatrzański staw o wyjątkowej urodzie, oddalony jednak o setki kilometrów. Skąd Morskie Oko tutaj ? Podobieństwa dopatrzono się w barwie jednego z parkowych zbiorników wodnych - glinianki, położonej w pobliżu ulicy Dworkowej i to najpierw do niej przylgnęła ta urocza nazwa. Glinianka o tyle jeszcze jest ciekawa, że legendy miejskie umieszczają na jej dnie wozy konne a nawet czołgi z czasów wojny :)

Zanim jednak Morskie Oko (jako park) stało się dzisiejszym Morskim Okiem, przez lata funkcjonowało jako park rozrywki Promenada, letnisko Warszawiaków obejmujące część ogrodu pałacowego poniżej skarpy. Dziś jeden ze stawów w parku (Promenada) upamiętnia swoją nazwą ten okres.

Co jeszcze odnaleźć możemy z dawnego Mon Coteau ? Przy ulicy Puławskiej stoją, przyciągające uwagę, dwie jakby "bramy", aż chciałoby się wzrokiem poprowadzić między nimi nieistniejący mur, który niegdyś je łączył. Te bramy to Domek Mauretański (od strony centrum miasta) oraz Domek Gotycki, zwany także Gołębnikiem (od strony południowej). Ciekawostką jest, że z wieży tego drugiego grany jest codziennie o 17:00 Marsz Mokotowa. 



Jest jeszcze mauzoleum samego Szustra - ładnie odnowiona kaplica z końca XIX wieku, którą odnajdziemy w parku Morskie Oko.



 Jeśli już znajdziemy się w Morskim Oku, warto spędzić czas nie tylko na podziwianiu pozostałości dawnego zespołu pałacowego Lubomirskich. Cała okolica godna jest uwagi i trudno odmówić jej uroku. Skarpa pocięta jest na tym odcinku małymi uliczkami i licznymi schodami, przy czym każde są na swój sposób niepowtarzalne. Niekiedy napotkamy na zarośnięty bluszczem dom czy modernistyczną cichą willę.

















W kwestii willi warto wybrać się w rejon ulic Chocimskiej i Willowej - odnajdziemy tu praktycznie całą kolonię unikalnych urokliwych budynków, pamiętających często lata dwudzieste XX wieku.





No i zawsze po powrocie z takiego spaceru powiedzieć możemy: oto dziś byliśmy nad samym Morskim Okiem :)



poniedziałek, 16 lutego 2015

Rozjarzone miasto neonami...

      "..., kolorowe bary kuszą nas,
        a ja idę z parasolem Alejami,
        przypominam sobie tamten czas..."

Choć w szancie tej mowa o wspomnieniach z morza, to jednak trafnie ilustruje ona również omawiany temat. Czas istotnie już niestety TAMTEN, bo obecnie z bardzo świetlanej (dosłownie) przeszłości Warszawy ostało się niewiele.

I choć dziś jeszcze niejeden spoglądając na wielkie, nierzadko oślepiające, reklamowe billboardy powie "o, ile neonów !" - mylić się będzie bardzo. Większość obecnych nocnych reklam to podświetlane halogenami lub technologią LED szyldy, które z neonowymi, fantazyjnie świecącymi rurkami nie mają nic wspólnego (ani technicznie, ani estetycznie).

Neon jest jednym z gazów szlachetnych, ale w naszym kontekście to skrótowe określenie lampy neonowej. Lampa takowa świeci pod wpływem zjawiska zwanego wyładowaniem jarzeniowym, a związanego z wymuszeniem przepływu prądu elektrycznego przez gaz szlachetny. Mówiąc krócej: do rurki wypełnionej gazem przykładamy z obu stron elektrody pod odpowiednim napięciem i gaz zaczyna świecić.




Choć lampa nazywana jest neonową, wykorzystuje się w niej nie tylko neon, ale również inne gazy szlachetne. W zależności od użytego gazu uzyskać można różne kolory świecenia. Neon jest najpopularniejszy i daje w efekcie kolor czerwony. Argon pozwala uzyskać kolor niebieski, a krypton - biały. Niektóre kolory uzyskuje się poprzez dodanie domieszek rtęci lub pokrycie rurek substancjami zwanymi luminoforami.

Lampa neonowa to wynalazek sięgający początku XX wieku, a pierwszym warszawskim neonem była prawdopodobnie... butelka piwa z napisem "porter", wytworzona przez firmę Philips, zamontowana na dachu budynku przy skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Al. Jerozolimskich w 1926 roku. Większość następnych neonów (do lat 50-tych) produkowała firma Unic-Neon. Neony od początku istnienia pełniły przede wszystkim funkcję reklamową - konkurencyjne sklepy, firmy, zakłady (zarówno większe - przemysłowe, jak i mniejsze - usługowe) prześcigały się nimi w przyciąganiu uwagi klientów. Ta konkurencyjna "walka" rozświetliła miasto, choć w sposób dość chaotyczny, to jednak efektowny. Tak widział to Tuwim w 1936 roku:

          "Rozbłyskana! Nad Polską przeleć meteorem,
            świetlistym dla poetów stań się poematem!
            Spójrz! I Wisła się dziwi, kiedy w nią wieczorem
            wbijasz ostre sztylety kolorowych świateł." 

II Wojna Światowa przyniosła zagładę, również neonową. Pozostało po niej niewiele, a odrodzenie nie było łatwe ze względu na zmianę systemu polityczno-gospodarczego - władzom komunistycznym, przeciwnym prywatnemu rynkowi, neony w swojej marketingowo-handlowej funkcji nie były potrzebne, a wręcz były niepożądane. Powstawało więc ich niewiele, a jak już to powiązane były z placówkami państwowymi.

Lata 50-te i 60-te (a więc po tzw. odwilży październikowej) przyniosły pozytywną zmianę. Nawiązanie kontaktów z państwami zachodnimi a także wpuszczenie (w pewnym stopniu) prywatnych zakładów, sklepików itp. na rynek zaowocowało ponownym rozświetleniem Warszawy. Ambicje ukazania miasta jako pozornie rozwiniętej europejskiej stolicy wprowadziły neony jako element propagandy sukcesu. Z korzyścią dla neonów, bo czas ten można nazwać zdecydowanie ich złotym okresem :) W dodatku była to tym razem (w opozycji do tej przedwojennej) starannie zaplanowana neonizacja ! Projekty neonów zlecano wybitnym artystom i projektantom, a nad harmonią z już istniejącymi neonami i otoczeniem czuwał naczelny plastyk miasta. Wykonano wręcz przemyślaną neonizację całych głównych ciągów ulicznych (np. Al. Jerozolimskich, Marszałkowskiej) ! Większość neonów tego okresu wykonało przedsiębiorstwo "Reklama", funkcjonujące zresztą aż do dziś.

Wiele z neonów miało fantazyjne kształty, napisy były stylizowane, rurki wyginano "wzdłuż i wszerz" a całość nabrała charakteru wręcz sztuki, co wyróżniało neony Warszawy na tle innych europejskich i światowych miast, w których dominowały tylko proste, zwyczajne, "drukowane" litery.




















Historia niestety znów się odwróciła i kres neonom przyniósł światowy kryzys gospodarczy lat 70-tych. Jako jeden z przejawów krachu pojawiły się okresowe niedobory energii elektrycznej. Neony poszły więc na pierwszy "ogień" wygaszania. Po przemianach ustrojowych, lata 90-te i późniejsze nie przyniosły już odrodzenia w tej materii. Na rynek weszły nowe technologie, łatwiejsze i tańsze w wykonaniu i eksploatacji. I jak to często z tym "rozwojem" bywa - tandeta zastąpiła to co wartościowe, a nową "wartością" stał się, jak zawsze, pieniądz.

To co zostało ze złotego okresu (z przedwojennego nie ostało się nic) spotkać możemy w niewielkiej ilości, przede wszystkim przy ul. Marszałkowskiej (głównie na Placu Konstytucji), Al. Jerozolimskich oraz ul. Grójeckiej.

Ktoś jednak w dzisiejszych czasach zainteresował się neonami. Niedawno powstało w Warszawie prywatne Muzeum Neonów, założone przez Ilonę Karwińską. Do kolekcji trafiło wiele neonów, których los wydawał się już zgubny. Powstało także nieformalne stowarzyszenie "Piękne neony", a archiwum projektów neonów od firmy "Reklama" przejęło Muzeum Sztuki Nowoczesnej (może zostaną kiedyś odtworzone ? :)).

Pojedyncze neony znajdują swoich prywatnych opiekunów. Tak się stało np. z neonem "Siatkarka" na Placu Konstytucji. Słynny neon z lat 60-tych, odnowiony dzięki inicjatywie artystki - Pauliny Ołowskiej, po kilkudziesięciu latach przerwy, znów "rzuca piłką" w ulicę Koszykową :) (kolejnym atutem wielu neonów jest symulacja ruchu - nie da się tego odzwierciedlić fotografią, dlatego zachęcam do własnych spacerów i "zawieszenia oka" na świetlnych instalacjach)



Bank BPH za to zajął się neonem "Kioskarz" przy ul. Marszałkowskiej :)



Grupa Orbis odnowiła neon na rogu Al. Jerozolimskich i Brackiej. Neon składa się z 1 kilometra (!) rurek !


Dzięki radnym dzielnicy Ochota oraz Muzeum Neonów, przy Grójeckiej świeci zrewitalizowany neon "Syrenka", będący niegdyś ozdobą dzielnicowej Biblioteki Publicznej (sama Biblioteka zmieniła siedzibę).


W minionym roku dzięki Muzeum Neonów odnowiony został neon "Jaś i Małgosia" z Al. Jana Pawła II, a wraz z nim do lokalu powróciła kawiarnia o tej samej nazwie - kultowa w czasach PRL-u, obecnie nowa, ale nawiązująca do swojej poprzedniczki. 

 
Sporadycznie powstają także zupełnie nowe neony. W 2009 roku na Kępie Potockiej pojawił się neon w kształcie szklanki, z której uchodzą różowe bąbelki. Ma za zadanie przypominać o przyjemności życia i wprawiać w dobry nastrój. Oficjalnie nazywa się "Światłotrysk", nazywany jest też niekiedy Neonem Szczęścia. Zaprojektowany przez Maurycego Gomulickiego a wykonany przez firmę "Reklama" - tą samą, która wykonywała neony w ich złotym okresie.


Na ścianie Urzędu Dzielnicy Wola w 2014 roku zawisnął neon "Wola oddycha". Pulsującym rytmem pokazuje, że mimo tragicznych wydarzeń podczas Powstania Warszawskiego, Wola nadal żyje.



Jak widać, nowe neony zyskują wręcz niespotykane wcześniej funkcje. Od roli marketingowej ewoluowały poprzez ozdobną i propagandową po pamięciowo-historyczną.

Jest więc jeszcze na co popatrzeć, a miejmy nadzieję że będzie jeszcze więcej :)







czwartek, 21 sierpnia 2014

Boernerowo

Są takie miejsca, do których trafiam bez szczególnych pobudek, czy to historycznych czy z tzw. "zasłyszenia" (trzeba sprawdzić, bo "podobno jest tam fajnie"). Ot po prostu biorę do ręki plan miasta i szukam, bądź przypadkiem znajduję, jakąś sieć ulic, na której mnie jeszcze nie było. Jeśli ta sieć ulic zdaje się dodatkowo stanowić pewną zwartą, wyodrebnioną topograficznie całość, ciekawość moja wobec tego terenu wzrasta. Dopiero później okazuje się, że trafiłem (bądź nie...) na miejsce warte większej uwagi i uzupełnienia wiedzy na jego temat. Tak też było z Boernerowem.

Choć pisząc te słowa, przypomina mi się jeden epizod, który jednak nie pozwala mi do końca zaklasyfikować bohatera owego postu do wspomnianego wyżej schematu. Bowiem na Boernerowo kiedyś już trafiłem, choć przypadkowo, na krótko i nie z własnej "woli". Była to wycieczka z grupą Warszawska Turystyka Ekstremalna. Po zdobyciu tak zwanej Góry Śmieciowej czy mówiąc bardziej oficjalnie - wysypiska Radiowo - w zapadającym mroku przedzieraliśmy się przez Las Bemowski by nagle wyłonić się z niego na zacisznej, małej uliczce, wśród drewnianych domów jednorodzinnych, oświetlonej ciepłym pomarańczowym, ale nie nachalnie intensywnym blaskiem latarni. Po kilku godzinach spędzonych wśród... śmieci, lasu, (prawie) nieczynnych linii kolejowych i innych gąszczach, można było łatwo stracić orientację w kierunkach geograficznych i powrót do cywilizacji zaskoczył chyba niejednego uczestnika. Gdzie właściwie trafiliśmy ? Czy to jakaś podwarszawska miejscowość, ukryta wśród sosnowych lasów, jakiś drugi Konstancin ? Jeszcze większym szokiem było nagłe opuszczenie tej sielankowej okolicy i odkrycie, że tuż obok kursują autobusy i tramwaj...

Obiecałem sobie wtedy, że kiedyś trzeba tu wrócić i w świetle dnia poznać te zachęcające spokojem ulice. Jak to nie raz z pomysłami bywa, odchodzą gdzieś w zakamarki umysłu - czasem na długie lata. Po tych latach zadziałał schemat z początku postu i w ten oto sposób na Boernerowie znalazłem się znów, nie do końca w tym momencie świadomy, że już tu przecież byłem.

Cofnijmy się w czasie. Rok 1922. Na terenach ówczesnej wsi Babice, dziś to przede wszystkim Las Bemowski, powstaje nadawcza cześć Transatlantyckiej Stacji Radiotelegraficznej, mającej zapewnić łączność m. in. ze Stanami Zjednoczonymi. Przedsięwzięcie duże, znaczące i unikatowe. W krajobrazie to przede wszystkim 10 masztów o wysokości prawie 127 metrów oraz budynki strażnicze z napisem "Czuwaj", których ruiny do dzisiaj odnaleźć można w Lesie Bemowskim (radiostację wysadzili w powietrze Niemcy w 1945 roku).

Przy budowie TSR nie wykorzystano jednak całego zarezerwowanego dla niej terenu. Wtedy to, z inicjatywy Ignacego Boernera, rozpoczęto budowę tzw. Osiedla Łączności.



Osiedle przeznaczone było dla pracowników służby łączności, a także dla weteranów zasłużonych w walkach o niepodległość RP oraz dla ich rodzin. W zasadzie powstały kolejno cztery osiedla, nazywane chronologicznie Pierwszym, Drugim, itd. Osiedlem Łączności. Pierwsze dwa powstały symetrycznie wzdłuż osi dzisiejszej ul. Gen. Kaliskiego (Pierwsze - na płn-zach od niej, Drugie - na płd-wsch) i składały się z domów drewnianych. Trzecie i Czwarte osiedla wmieszały w ów teren zabudowę przeważnie murowaną. W 1936 roku całość nazwano Boernerowem.









  








W 1951 roku Boernerowo włączone zostało do granic Warszawy, jednakże pod nazwą osiedle Bemowo, gdyż dotychczasowa nazwa związana z postacią Boernera nie podobała się socjalistycznej władzy. W 1987 przywrócono wcześniejszą nazwę, a "Bemowo" przeniosło się po 1994 roku na nazwę całej, nowo powstałej dzielnicy (do tegoż roku Boernerowo stanowiło część Woli). Niestety nie tylko nazwa nie podobała się ówczesnym władzom. Dotychczasowych, przedwojennych mieszkańców (w większości patriotów, mocno związanych z poprzednim ustrojem), wysiedlono zastępując ich oficerami i wojskowymi powiązanymi z WAT, Korpusem Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Informacją Wojskową. Po wielu latach dawni właściciele rozpoczęli walkę o przywrócenie im przedwojennych własności, udało się to jednak niewielu, choć spory trwają do dzisiaj.

Ma też Boernerowo swoją świątynię - niegdyś drewnianą kaplicę, a od lat 70-tych murowany kościół. Całość o bogatej historii, przede wszystkim warto zwrócić uwagę na działalność konspiracyjną w okresie II Wojny, ale również na późniejszą powojenną walkę z władzami o przetrwanie parafii. Przy kościele znajdują się tablice informacyjne, zawierające pełne kalendarium historyczne.



Na końcu ulicy Westerplatte, na skraju Lasu Bemowskiego, stoi przedwojenna figura Madonny z Dzieciątkiem. 



Tuż przy niej głazy upamiętniające śmierć Powstańców Warszawskich, którzy wpadli w tym rejonie w zasadzkę podczas przemarszu do Puszczy Kampinoskiej. Zginęło ok. 100 osób.




Mówiąc o Boernerowie, warto jeszcze wspomnieć o jedynej w Warszawie jednotorowej linii tramwajowej, która tutaj dociera. To kultowa już 20-ka, częściowo spadkobierczyni linii B, która kursowała tu już od 1933 roku.

Z czystym sumieniem polecam więc spacer po Boernerowie (najlepiej połączony z przejażdżką 20-tką). A gdy już się tam znajdziecie, przyjrzyjcie się dobrze mijanym domom, zarówno tym drewnianym jak i murowanym. Do dziś można tam trafić na wiele ciekawych "perełek", choć czasem niszczejących i zapomnianych.





 // Bibliografia
 1) "Boernerowo i jego świątynia" J. B. Raczek, Oficyna Wydawnicza RYTM, Warszawa 2006
 2) http://www.nadajnik-babice.pl/
 3) tablice informacyjne przy Kościele Matki Boskiej Ostrobramskiej na Boernerowie
 3) Warszawikia
 4) Wikipedia

czwartek, 15 maja 2014

Pole Mokotowskie

Nie "Pola" ! I choć wielu przy takiej wersji upierać się będzie, oficjalna, historyczna, jedyna poprawna forma to POLE Mokotowskie. Spór ten sięga niekiedy warszawsko-słoikowych podziałów. Porównuje się bowiem Pole / Pola do tradycyjnego wyróżnika rdzennych warszawiaków, którzy nigdy nie powiedzą Plac "Łilsona" lecz zawsze Plac Wilsona (tak jak się pisze). O ile w przypadku tegoż placu istotnie coś w tym jest, o tyle w przypadku Pól... znaczy się Pola warszawskość wydaje się nie mieć nic do rzeczy. Kolejna argumentacja, jaka niekiedy się pojawia, tj. przedzielenie Pola osią Al. Niepodległości na DWA Pola również nie znajduje żadnego oficjalnego i historycznego uzasadnienia. Tak więc mowa będzie tylko o jednym, tym jedynym Polu Mokotowskim :)

Obecne Pole Mokotowskie nosiło niegdyś (XIX w) nazwę: Mokotowskie Wojenne Pole i zajmowało obszar mniej więcej pomiędzy liniami, wyznaczonymi częściowo przez ulice (bądź ich nieistniejące przedłużenia): Nowowiejską, Polną, księcia Trojdena, Sanocką. A więc był to obszar znacznie większy niż istniejący tu dzisiaj Park Piłsudskiego (Park Pole Mokotowskie)  - 200 ha contra 65 ha. Mokotowskie Wojenne Pole powstało na miejscu pól uprawnych - zarekwirowanych bądź wywłaszczonych na potrzeby wojskowe. Urządono tu poligon wojskowy, organizowano parady, był także wojskowy zakład sadowo-ogrodniczy.

Kilkadziesiąt lat później wybudowano na terenie Pola Mokotowskiego pierwszy w stolicy tor wyścigów konnych (wcześniej wyścigi takie odbywały się np. na ulicy Marszałkowskiej...). Jego następcą, funkcjonującym do dziś, jest słynny tor na Służewcu.

No dobrze, poligon już był, pierwszy tor konny również, co jeszcze ? Przyszła pora na pierwsze w Warszawie lotnisko czyli Lotnisko Mokotowskie. Istniało tu od 1910 roku, przy czym 10 lat po jego powstaniu odbywały się stąd regularne loty pasażerskie, przeniesione następnie w 1930 roku na Okęcie. Prócz lotów pasażerskich odbywały się na Lotnisku Mokotowskim także zawody i pokazy lotnicze, cumowały na nim ogromne sterowce. To tu powstały wreszcie Polskie Linie Lotnicze LOT.
W Parku znajduje się obecnie pomnik Lotniska Mokotowskiego.




















Gdyby jeszcze Wam było mało tych "pierwszych" na Polu Mokotowskim, wspomnieć warto o - oczywiście pierwszym w Warszawie - schronisku dla zwierząt. Funkcjonowało w latach 1953-1973, obecnie znajduje się na tzw. Paluchu (okolice Okęcia).

W okresie odbudowy miasta stały tutaj, teoretycznie prowizoryczne magazyny i baraki - w praktyce wytrwały aż do lat 70-tych, a niektóre zostały zburzone dopiero niedawno. Do magazynów biegła przez Pole bocznica kolejowa z Okęcia. Wybudowano także tereny sportowe RKS "Skra" oraz stadion "Syrena" (zwany też "Syrenką"), obecnie w niszczejącym stanie (głównie "Skra").

Ciekawostką, na którą możemy się natknąć przy przebiegającej przez Pole ulicy Leszowej, jest domek fiński - pozostałość po całym osiedlu takich domków, które istniało tu od lat 40-tych. Te drewniane domki przekazane zostały Polsce przez Związek Radziecki, są zaś pochodzenia fińskiego (ZSRR otrzymało je od Finlandii jako rekompensatę wojenną).



Na ulicę Leszową najłatwiej trafić od strony Al. Niepodległości, gdyż jest tam opatrzona tabliczką. Od strony Pola łatwo pomylić drogę. Więcej podobnych domków zobaczyć można na Osiedlu Jazdów, ale to już inna bajka.

Co dziś jeszcze odnaleźć możemy na Polu Mokotowskim ?

Na mniej uczęszczanej części Pola (spróbujcie trafić sami :)) stoi sobie drewniany CosmoGolem. Podobno opiekuje się marzeniami dzieci, które wrzucają je na kartkach do jego wnętrza. 


Są też na Polu nowoczesne rzeźby projektu Art Konfrontacje. Tak zwana sztuka nowoczesna nigdy jakoś do mnie specjalnie nie przemawiała. Nie inaczej było, gdy szukałem owych rzeźb i przyglądałem im się z bliska, przygotowując materiał do tegoż wpisu.

Jedna z rzeźb przykuła moją uwagę nieco bardziej...



 ...choć nie wiem dlaczego. Raczej nie ze względu na jej "wymowę", gdyż nie udało mi się odgadnąć dlaczego właściwie nosi nazwę "Rozmowy w cztery oczy". Jak przeczytać możemy na blogu Art Konfrontacje: "Twórca nie przedstawia rzeczywistości w karykaturze dosłownej. Stosuje rodzaj kpiny czytanej pomiędzy formą a tytułem dzieła". Pewnie tak jest. A więc idziemy dalej. Oto inne rzeźby:



Na zdjęciu z lewej widzimy "Symbiozę", z prawej zaś "Trębacze". Oprócz powyższych, na Polu stoją jeszcze inne cztery rzeźby, przy czym - jak dla mnie - jedyną w pełni przyswajalną są właśnie "Trębacze". Ale poszukajcie, podumajcie i oceńcie sami.

Nie licząc sztuki Art Konfrontacje, jest jeszcze jedna rzeźba, o której warto wspomnieć. Prosta, ładna i szlachetna w wymowie. Rzeźba, a w zasadzie pomnik, Szczęśliwego Psa.


Nie jest to jedyny pomnik Szczęśliwego Psa w Polsce. W każdym bądź razie do tego pozował golden retriever o imieniu "Lokat".

We wschodniej części Pola Mokotowskiego zwraca uwagę pewien techniczny obiekt.




Choć używany najczęściej do przesiadywania z piwem i innego rodzaju trunkami, w istocie jest to wentylatornia szlakowa pierwszej linii metra. 

Również we wschodniej części Pola stoją dwa pomniki - Jazdy Polskiej oraz Lotników Poległych.





















Mała dygresja w między czasie - pisząc wschodnia / zachodnia część Pola mam na myśli podział wyznaczony osią Alei Niepodległości.

No tak. O różnych "pierdołach" typu rzeźby i wentylatornia napisałem, a przypomniało mi się teraz jeszcze coś dużo ważniejszego. Pamiętacie pewnie, choćby z początku tego wpisu (wiem, dawno to było, ale sorry - chciałem by to był wpis monograficzny, więc musi być długi ;P), że Park Pole Mokotowskie nosi imię Józefa Piłsudskiego. To tutaj bowiem odbyła się defilada będąca zakończeniem warszawskich uroczystości pogrzebowych Marszałka. 


Trochę szkoda, że początek głosi "na POLACH Mokotowskich". No ale trudno. 




















I znów z poważniejszego tematu schodzimy na ziemię, by zobaczyć: po lewej stronie "Hotel dla dziko żyjących owadów zapylających", po prawej zaś "Jerzykownik" - budki lęgowe dla jerzyków (takich ptaków, nie małych Jerzych ;P).

Z kronikarskiego obowiązku wspomnę iż jest na Polu jeszcze jeden niewspomniany wcześniej obiekt: kamień upamiętniający 80-lecie Lasów Państwowych. Zdjęcie chyba nie jest konieczne.

Pole Mokotowskie jest dziś jednak dla Warszawiaków przede wszystkim oazą zieleni, sportu, wypoczynku i spożywania pod chmurką napojów alkoholowych. A pospacerować czy posiedzieć na trawie naprawdę jest gdzie.



Nie braknie również miejsc, gdzie piwa możemy napić się legalnie. Jest chociażby "Bolek", "Lolek", "Tola" oraz "Marylin". Do tego "Klub Park", nocny "FonoBar" oraz restauracja "Jeff's". Osobiście polecam "Marylin" - stoliki w 100% na świeżym powietrzu (minus przy deszczu, no ale co tam), do tego możliwość zjedzenia kiełbasy z grilla no i bliskość stawu.

W najcieplejszych miesiącach na Polu Mokotowskim odbywają się seanse Filmowej Stolicy Lata.

O Polu nie słyszeć nie podobnym jest. Jego popularność wyraża się zarówno w liczbie odwiedzających je Warszawiaków jak i przyjezdnych. I choć nie jestem w nim jakoś specjalnie zakochany to przyznać muszę, że moje ścieżki nieraz na Pole wiodą. No bo tu się po prostu bywa ! Jeździ na rowerze, chodzi na "wybiegi" z psami, przyjeżdża na piwo, przechodzi wracając nocą z imprezy czy też przesiaduje z dziewczyną nad stawem w romantycznym blasku księżyca (romantyczność nieco spada, gdy ktoś akurat drze ry... buzię, spożywszy pod chmurką zbyt duże ilości pewnego napoju ; a dźwięki na Polu rozchodzą się zaskakująco dobrze). 

Ma to Pole w sobie coś takiego, że wybieramy je często jako "pierwszy rzut". Gdy nic innego nie przychodzi do głowy, ale też gdy potrzebujemy parku łatwo dostępnego, uniwersalnego no i wystarczająco rozległego. Tych atutów Polu z pewnością odmówić nie można. Teraz więc, bogatsi w wiedzę (mam nadzieję) i bardziej świadomi (również mam nadzieję :)) atrakcji naszych małych (duże to Kampinos) płuc Warszawy - wyłączamy komputery (telefony etc. ; teraz wszystko w zasadzie komputerem jest) i ruszamy - ja rowerem -  na POLE Mokotowskie !

Na koniec podziękowania dla mojej Doroty za wsparcie ortograficzno-gramatyczne (choć nie tylko takie) przy powstawaniu tegoż wpisu :)


P.S.
Aha ! Dlaczego właściwie "Mokotowskie" ?? Przecież to głównie Ochota i Śródmieście. Ano dlatego, że początkowo to wcale nie była Warszawa. A docierało się tu zazwyczaj jak ? Przez Rogatki Mokotowskie, czyli historyczny "wjazd" do miasta, znajdujący się na obecnym Placu Unii Lubelskiej (dawne Rondo Mokotowskie). Mokotów (dawniej: Mokotowo) włączony został do Warszawy w 1916 roku, Mokotowskie Wojenne Pole istniało już po 1831 r.


// źródła:
 *  tablice informacyjne Zarządu Oczyszczania Miasta umieszczone na Polu Mokotowskim
 *  tablice pomników umieszczonych na Polu Mokotowskim
 * "Ochotnicy na spacer. Przewodnik po Ochocie." J. Zieliński
 * "Ogarnij miasto. Warszawa. Miejski przewodnik subiektywny." M. Ignerska
 *  oficjalna strona internetowa Pola Mokotowskiego, http://www.polemokotowskie.pl/
 *  "CosmoGolem walczy o prawa dziecka", "moje miasto MM",
 http://www.mmwarszawa.pl/270057/2009/9/10/cosmogolem-walczy-o-prawa-dziecka?category=news
 *  wątek "Pole Mokotowskie 1945-75", Forum Stowarzyszenia Obrony Pozostałości Warszawy,
 http://www.kolejkamarecka.pun.pl/viewtopic.php?id=2560
 *  oficjalna strona internetowa pleneru rzeźbiarskiego Art Konfrontacje,   
 http://www.artkonfrontacje.blogspot.com/
 *  Warszawikia - "Wszystko o Warszawie",
http://warszawa.wikia.com/
 *  Wikipedia
http://pl.wikipedia.org/

czwartek, 17 kwietnia 2014

Świdermajer

Na przełomie XIX i XX wieku, pod Warszawą, wzdłuż nowo wybudowanej linii Kolei Nadwiślańskiej, zaczęły powstawać miejscowości-letniska, dziś tworzące dość jednorodny ciąg od Wawra (historycznego) i Anina po Otwock - tzw. Linię Otwocką. Większa część tych miejscowości tj. prócz Józefowa i Otwocka została włączona później do granic miasta Warszawy.

Niepowtarzalnym wyróżnikiem Linii Otwockiej jest jej odrębny, wywodzący się z niej i spotykany tylko (z bardzo nielicznymi wyjątkami) tutaj, styl drewnianej zabudowy letniskowej. Styl ten opracował Włoch - Michał Andriolli, który pod koniec XIX wieku wybudował nad Świdrem (na pograniczu dzisiejszego Józefowa i Otwocka) dom dla siebie oraz kilkanaście domów dla letników z Warszawy. W późniejszym czasie pojawiały się kolejne wille wzorowane na domach Andriolliego. Styl Andriolliego (inaczej także: styl nadświdrzański) nazwany został, za sprawą K. I. Gałczyńskiego, świdermajerem ("Te wille, jak wójt podaje, są w stylu 'świdermajer'" - K. I. G., "Wycieczka do Świdra"). Nazwa ta, nieco kpiąca (od drobnomieszczańskiego stylu biedermeier), przyjęła się powszechnie.

Świdermajer definiuje oddzielny sposób konstruowania ścian, elementów wiązań, wypełniania przestrzeni pomiędzy elementami konstrukcyjnymi itd, lecz dla "zwykłego śmiertelnika" wyróżnia się przede wszystkim charakterystycznym wyglądem zewnętrznym.




Wille w stylu nadświdrzańskim, czyli świdermajery, budowane były z drewna sosnowego i wzorowane bryłą na stylu szwajcarskim (tyrolskim), typowym dla alpejskich schronisk górskich. Bardzo charakterystycznymi wyróżnikami tych willi są: piętrowe werandy, bogata ornamentyka (m. in. ażurowe zdobienia werand), spiczaste zakończenia dachów oraz kolorowo malowane okiennice. Wymienione cechy zaczerpnięte zostały przede wszystkim z architektury rosyjskiej (Andriolli studiował w Rosji).



Domy w stylu świdermajer powstawały głównie w dwóch ramach czasowych, stąd też określa się ich tzw. pierwszą i drugą generację. Pierwsza generacja, znacznie staranniej wykonana i z bogatszym zdobieniem, przypada na lata 1880-1918. Druga generacja, z okresu międzywojennego, była już uboższa i słabsza.

Świdermajer to nie tylko wille, to także ich otoczenie - w stylu utrzymywane były m. in. płoty i bramy (na zdjęciu niżej widzimy charakterystyczne spiczaste zwieńczenie daszku bramy).


Świdermajery to niełatwy cel do oglądania i fotografowania. Choć można się na nie natknąć często nawet przypadkiem, wędrując bez planu ulicami Wawra, Anina, Radości, Miedzeszyna, Falenicy, Józefowa czy Otwocka, to często stoją w głębi dużych działek, bywa że mocno zarośniętych i zaniedbanych (jak i same domy). Rzadko kiedy wystawią nam się ot tak - en face i w pełnej klasie, ale i tak warto je "śledzić" - póki jeszcze są. Niestety sporo willi znika co i raz w "tajemniczych" pożarach, inne pogłębiają się w zaniedbaniu i rozpadają.








Jest jednak i druga strona medalu. W ostatnich latach pojawiły się inicjatywy wspierające styl świdermajer, zrzeszające jego miłośników i domagające się ochrony i ewidencji zabytkowych willi. Jedną z takich inicjatyw jest "Swidermajer.info" - warto zajrzeć na ich stronę internetową a także jej facebookowy odpowiednik. 
Podobnie niektórzy właściciele świdermajerowskich domów dbają o to by, zachowując cechy stylu, odnowić je i nadać im nowy blask. 


Życie kwitło niegdyś bujnie na werandach letniskowych świdermajerów, zwłaszcza że w Świdrze powstało dużo stylowych pensjonatów, a w sąsiednim Otwocku rozwinęło się uzdrowisko (dziś Świder jest częścią Otwocka).

"Dzisiaj noc taka ładna !
Księżyc chodzi z gitarą,
szulerzy na werandach
krzyczą 'kier' i 'karo'.

Tak zwana pani Luna
w króla pik patrzy chytrze.
Przegrała. Noc jak fortuna
kołem toczy się w Świdrze."
(K. I. Gałczyński, "Wille w Świdrze").